piątek, 11 lipca 2014

Fashion Detoks. Moja i prawdopodobnie Twoja historia.



Cześć, mam na imię Kamila i opowiem Wam swoją historię, która być może jest również Waszą historią.

Pewnie nie raz w życiu na widok sterty swoich ciuchów wychodzących niczym koszmar z szafy, porozrzucanych po całym pokoju, tu i ówdziesz mieszkaniu, ogarniała Cię bezradność a następnie furia. No bo co zrobić? Zazwyczaj staramy się utrzymywać w szafie porządek, układamy rzeczy, segregujemy je, dzielimy na letnie i zimowe, kupujemy odpowiednie wieszaki, pokrowce czy specjalne przegródki. To są świetne organizacyjne rozwiązania z tym, że po krótkim czasie wieszaków jest za mało, wyciągnięcie żakietu jest porównywalne z wyszarpaniem bluzki z przecenowego mebla w sklepie, do pokrowców pakujemy po kilka zestawów a z przegródek zaczyna się wylewać i mamy trudności z domknięciem szuflady. Jeśli do tego dodamy kilka "szybkich akcji", podczas których trzeba się ubrać w ekspresowym tempie albo nagle sobie przypomnimy, że kiedyś to ja kupiłam taką ładną czarną bluzeczkę z cekinami, która idealnie będzie pasować do nowo kupionej spódnicy i zaczynam przewalać misternie ułożone stosiki - cały plan i idea utrzymywania porządku w kilka sekund się rozpada. 

Ciuch raz założony trafia na jakiś fotel, krzesło, względnie łóżko czy po prostu ciśnie się go na podłogę albo wrzuca zmięte do szafy, przenosi do innego pomieszczenia (żeby w oczy nie kłuło). Migracje, rotacje, przewalanie z jednej kupki na drugą. Ale wciąż pomimo tego zdarza nam się powtarzać, że nie mamy się w co ubrać a jak staje przed nami widmo jakiejkolwiek uroczystości, wypadu weekendowego/wakacyjnego, rozmowy kwalifikacyjnej czy randki - niczym pędząca lokomotywa, bez oglądania się na boki, kierujemy się wprost do sklepu i wychodzimy nie tylko ze strojem przeznaczonym na daną uroczystość ale i z masą innych rzeczy, NIEZBĘDNYCH i oczywiście w "atrakcyjnych cenach". Ile razy zdarzyło Ci się podczas generalnego sprzątania szafy odkryć, że masz nowe rzeczy z metkami, o których istnieniu zapomniałaś? A może zdarzyło Ci się kupić w krótkim odstępie czasu rzecz identyczną? 






Wpierw może jednak o szaleństwie, które nas ogarnia. Stan zakupowy to stan, który daje wiele przyjemności. Przeglądając nowe oferty na stronach internetowych czy polując w sklepie na "okazje" moje serducho zaczynało szybciej bić, źrenice się powiększały a przed oczami miałam tylko czerwone plakietki i wielkie strzałki wskazujące na potencjalne skarby, które za "grosze" mogły trafić najpierw do sklepowej kolorowej torby bądź internetowego koszyka (bo nie może być tak, że ja wychodzę z pustym koszykiem kiedy akurat na stronie zaczynają się obniżki) a następnie wprost do mojej szafy. W sklepie cała nabuzowana zarzucałam stertę ciuchów na rękę i robiłam kursy do przymierzalni, tam odbywała się w pełnej podniecenia atmosferze przymiarka i w końcu podjęcie decyzji, szybkiej, bezkompromisowej - bo cena przekreślona na metce i ta niewielka ilość, która się pod nią znajduje to przecież najważniejszy argument. Nie można się powstrzymać. I kiedy tak po kilkugodzinnym galerianym maratonie wkładamy wszystko do szafy (wkładanie często przypomina kombinowanie jakby to ułożyć żeby się zmieściło albo wciskanie "starych rzeczy" głębiej) opadamy na łóżko z lekkim niepokojem a nawet z poczuciem winny. Pytamy, może nie powinnam wydawać połowy wypłaty na kolejne ciuchy? I tłumaczenie siebie samej w głowie: Przecież to sezonowe przeceny, są tylko dwa, góra trzy razy w roku, to okazja i na pewno się nie powtórzy. Czyżby? Oczywiście, że się powtórzy, i to już przy następnej wizycie w ukochanej galerii. No bo jak tutaj się powstrzymać kiedy wszystko tak ładnie wygląda i kosztuje kilka złotych. 

Dajemy się otumaniać sklepowym promocjom, jesteśmy świetną pożywką dla koncernów handlowych, które prześcigają się w pomysłach na zwabienie nas do swoich butików/ drogerii. Przykład? Pewnie doświadczyła tego każda z Was: topy, których mamy przeważnie mnóstwo w szafie. Te, które ja kupuję akurat trafiły się w przecenie 2 za 1. Wiem, że są dobrej jakości bo kupuję je co roku, tak więc teraz mogę je mieć we wszystkich kolorach. Tylko nie myślę zaraz o tym, że przecież nie we wszystkich kolorach mi dobrze i z czym ja zestawię ten trawiasty zielony albo fuksję? To może dotyczyć każdej innej części garderoby, do której masz słabość.

Dodatkowo dochodzą różne rodzaju "inspiracje", które czerpiemy z modnych ostatnio blogów/vlogów. Ładne zdjęcia, sympatyczna dziewczyna i gdzieś w tle reklamy produktów, które przecież są najbardziej trendy i MUST HAVE, a na które często przeznaczamy spore sumy pieniędzy. I nie chodzi o to, że kupujemy je akurat z danej strony, że klikamy w zdjęcie butów pod postem, w którym zgrabna dziewczyna prezentuje na sobie prześliczne szpilki. Często przecież szukamy tańszych zamienników, co nie zmienia sytuacji, że po prostu szukamy, szukamy, szukamy... i w końcu kupujemy.






Kupujemy często i dużo a przecież zdarza się, że ubieramy daną rzecz tylko raz bądź dwa (przy następnym porządkowaniu szafy zróbcie eksperyment i policzcie ile takich sztuk jest w waszej garderobie), zapominamy, że ta elegancka bluzka kosztowała 100zł, po prostu trafia na wieszak obok innych bluzek. Jeśli dokładnie przypatrzymy się sobie i swoim garderobianym zachowaniom, okazuje się, że tak naprawdę ubieramy się w sprawdzone zestawy, w których czujemy się po prostu dobrze ( i tych zestawów wcale nie jest tak wiele). Cała reszta to rzeczy, które kupiłyśmy specjalnie na jakąś okazję, pod wpływem chwili, namówieni przez sprzedawcę bądź towarzyszącą nam na zakupach osobę a tak naprawdę w konsekwencji po tym jak rzeczy znalazły się już w naszej szafie miałyśmy je na sobie nie więcej jak 1-2 razy bądź nie założyliśmy ich wcale. Co ciekawe, próba założenia danej rzeczy (bo przecież jest całkiem nowa i wypadałoby się gdzieś w niej pokazać), podchody jakie robimy do lustra (nie widząc takiego efektu jakiego byśmy się spodziewały), już wiemy, że następnym krokiem będzie ściągnięcie jej w trybie natychmiastowym i włożenie do najgłębszych zakamarków szafy . Komentujemy i usprawiedliwiamy się przy tym: "Bo kolor albo fason tak do końca mi nie odpowiada... zbyt pstrokate... zbyt proste... nie do chodzenia na codzień... w sklepie lepiej leżało... kupiłam bo było w promocji ale to nie mój styl... czuję się w tym jakbym była przebrana". I pewnie wiele innych sformułowań, które koncentrują się na tym, że danej rzeczy nie mamy ochoty zakładać. Gdy po jakimś czasie z powrotem natrafiamy na ciuch stwierdzamy po prostu: "To już nie jest modne".



Ja pewnego dnia kiedy zdałam sobie sprawę, że szafy nie da się już w żaden sposób powiększyć i nie mogę wstawić do swojego pokoju kolejnego mebla na ciuchy bo dojście do łóżka będzie utrudnione a poruszanie się w kwadracie metr na metr nie należy do najprzyjemniejszych, najpierw wyciągnęłam wszystko co miałam i zrobiłam bilans. Po długim dochodzeniu do siebie (ilości przekroczyły moje wyobrażenia) i uświadomieniu, że ciuchy zdecydowanie zdominowały moją przestrzeń. I nie chodzi tutaj tylko i wyłącznie o przestrzeń w pomieszczeniu ale również czas, który przeznaczałam na zakupy, wyszukiwanie ofert w internecie, sprzątanie i pranie tej całej masy ubrań. Przeraziło mnie to i po prostu postanowiłam to zmienić. Były również inne powody - osobiste, światopoglądowe. Sprawę utrudniał i utrudnia fakt, że moja praca jest związana z handlem odzieżą. 

Z czasem zaczęłam szukać informacji na wszelkie tematy związane z produkcją ubrań/ kosmetyków, począwszy od procesu powstawania marki, zagrań marketingowych, które tę markę mają wywindować jak najwyżej a konsumentów przekonać, że są niezbędnym elementem w ich życiu, poprzez sam proces powstawania - gdzie, w jakich warunkach, z jakim skutkiem dla środowiska naturalnego powstają nasze ulubione zielonkawe jeansy czy pomadka do ust. Wraz ze wzrostem świadomości moje myślenie zaczęło się zmieniać i zmienia się ciągle. Wciąż w mojej szafie jest mnóstwo ubrań pomimo tego, że część wyrzuciłam, część oddałam, sprzedałam. Cały czas przechodzę przemianę, konsekwentnie się ich pozbywam i nigdy żadnego nie żałowałam. Robię zakupy z większą uwagą i przeznaczam na ciuchy/ kosmetyki o wiele mniej pieniędzy, rzadziej odwiedzam sklepy i mam więcej czasu dla siebie. Po tym jak w mojej szafie zrobiły się prześwity pomiędzy rzeczami a dużą kosmetyczkę zmieniłam na mniejszą, czuję się mniej osaczona przez rzeczy, czuję, że mam większą świadomość tego co, gdzie i za ile kupuję a to poprawia mi samopoczucie.    

Zapraszam do komentowania. Piszcie - jeśli macie podobne doświadczenia bądź przechodzicie podobną przemianę do mojej:)


Zdjęcia źródło: Internet

4 komentarze:

  1. Hej Kamila,
    natrafiłam na Twojego bloga przypadkiem (przez stronę MLE) i powiem Ci, że stało się to w bardzo odpowiednim momencie, ponieważ sama zderzyłam się ze świadomością, że mam zdecydowanie dużo za dużo...
    Jeśli chodzi o kosmetyki, to ograniczenie wyjść do różnego rodzaju drogerii przyszło mi w miarę łatwo, przestałam też przeglądać katalogi AVONu, w związku z czym przynajmniej na tym zaoszczędzam.
    Ale z kupowaniem ciuchów jest już niestety znacznie trudniej... Odwiedzam blogi modowe i może tu tkwi problem... Ciągle wydaje mi się, że albo czegoś nie mam, albo w czymś będę wyglądała bosko... Chyba nie umiem potraktowac tych zdjęć jako inspiracji, a robię z nich taką swoją listę kolejnych zakupów... Myślę, że w tej pogoni za niemożliwym (przecież nie można mieć wszystkiego!) nawał ciuchów mnie przytłoczył i dlatego jakoś nie umiem sobie garderoby dobrać.
    Tyle tylko, że ostatnio wzrosła moja świadomość, że nie chcę kupować byle przecenionej szmaty, bo jest tania i na dodatek w promocji. Teraz chcę mieć ubrania dobrze dopasowane, dobrej jakości i w dobrym stanie, dlatego zaczęłam je mierzyć, czego wcześniej nie robiłam. Staram się też nie kupować od razu, tylko zastanawiam się nawet kilka tygodni, czy dany ciuch chcę jednak nabyć...
    Ale stricte "szafowe katarzis" dopiero zaczęłam. Najpierw w głowie, dziś jednak zacznę od pierwszej półki w szafie.

    Zaraz zabieram się do czytania kolejnych Twoich wpisów. Dzięki Ci za tego bloga, bo Twoja historia otworzyła mi oczy na fakt, że moja jest dokładnie taka sama.

    Pozdrawiam z Krakowa - Emma

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Emma:)
      Strasznie się cieszę, że podjęłaś już pierwsze kroki, początki są najtrudniejsze ale uwierz mi, że ogrom pracy, który Cię czeka z pewnością się opłaci. Mam nadzieję, że moje posty zmotywują Cię jeszcze bardziej do działania:) Mi na samym początku było bardzo trudno odzwyczaić się od przeglądania stron a tym samym kupowania rzeczy przez internet (choć sklepowe zachęty też zrobiły swoje:)). Bardzo mocno trzymam za Ciebie kciuki, daj znać za jakiś czas jak Ci idzie z odchudzaniem swojej szafy.

      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
  2. Hej,

    Świetne miejsce! Ja, podobnie jak poprzedniczka, też trafiłam tu przypadkiem z MLE i chyba też w odpowiednim momencie, bo właśnie rano wychodząc do pracy upychałam kolanem wypadającą z szafy stertę bluzek, które przestały się mieścić na półce. A jest to duża szafa, taki komandor na pół przedpokoju :D Dałam się nabrać na większość opisywanych tu przez Ciebie pułapek, a najbardziej wstyd mi za te rzeczy z metkami, z kategorii "jeszcze tylko trzy kilo mniej i będzie pasowało" A, no i czarne spodnie - sprawdziłam, mam 6 par, niemalże identycznych!
    Dzięki za inspirację, chyba już wiem, jak spędzę część urlopu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama bardzo dobrze znam historię z upychaniem rzeczy w szafie :P Mam nadzieję, że mój blog choć w małym stopniu Cię zmotywuje i pozwoli spojrzeć na pewne rzeczy z drugiej strony:) Życzę Ci dużo konsekwencji i samodyscypliny!

      Pozdrawiam:)

      Usuń